sobota, 26 listopada 2011

Wirtualna wycieczka za wszelką cenę!

Dlaczego nie pożyczyłem czegoś choć odrobinę lepszego? Po prostu nie było na to czasu. W zawrotnym tempie naszej wyprawy (2 tys. kilometrów w trochę ponad dwa tygodnie) ze wszelkimi problemami trzeba było sobie radzić podobnie, tj. błyskawicznie. Uznałem, że niech się dzieje co chce, ale ja wirtualne wycieczki ze Szkocji do domu przywiozę. Nie zniechęci mnie ani brak zadowalającego mnie sprzętu, ani fakt, że podczas takiej wyprawy nie będę miał czasu na poszukiwanie dogodnego miejsca do wykonania panoramy sferycznej, oczekiwanie na zmianę warunków pogodowych czy lepsze oświetlenie. Będę musiał robić panoramy sferyczne tym, co mam, w takich warunkach, jakie akurat zastanę - a jeżeli uznam, że w danym momencie fotografowanie nie ma sensu, po prostu nie będę wyciągał aparatu. Przez większość wyprawy pogoda była po naszej stronie. Szkoci, których spotykaliśmy na drodze, twierdzili, że tak długiego okresu ciepłej, słonecznej pogody nie pamiętają. Wiedząc, że w trudniejszych warunkach oświetleniowych nie poradziłbym sobie bez statywu, czy choćby chronienia aparatu przed deszczem, postanowiłem maksymalnie wykorzystać dar opatrzności w postaci pięknego słońca i doskonałej widoczności. Pstrykałem na prawo i lewo, i już po pierwszych dwóch dniach miałem dwie pełne karty pamięci. A to przecież był dopiero początek wyprawy. Trudno było jednak odłożyć aparat na bok podczas rejsu promem na wyspę Islay. Tam znajdują się najwspanialsze i najsłynniejsze wytwórnie whisky - Ardbeg, Lagavulin i Laphroaig. Tam musieliśmy dotrzeć, a widoku Islay i jej sąsiadki - Jura, wyłaniających się z morza podczas popołudniowego rejsu, zapomnieć nie sposób. Ze nie wspomnę o dreszczyku emocji, gdy z oddali dostrzegłem trzy białe punkty na ciemnozielonej masie wyspy, które zidentyfikowałem jako wspomniane destylarnie, a z mniejszej odległości udało mi się odczytać ich nazwy wypisane ogromnymi czarnymi literami na białych ścianach magazynów. Jednak po powrocie do domu i wywołaniu zdjęć okazało się, że myliłem się co do możliwości wykonania dobrych panoram sferycznych, gdy pstryka się „na oślep”, pod wpływem impulsu i zachwytu napotykanymi - choćby nawet niepowtarzalnymi - „okolicznościami” przyrody. Większość pamięci, którą zużyłem na promie na Islay i w ciągu pierwszych kilku godzin na wyspie, okazała niewypałem. Tak więc lekcja pierwsza: nie wszystko, co wygląda atrakcyjnie na żywo, stanowi dobry obiekt zdjęciowy. Oczywiste? Nie zawsze i nie dla wszystkich. Na Islay udało mi się jednak zrobić kilka wirtualnych spacerów z których jestem - zważywszy na okoliczności - zadowolony. Szczególnie podoba mi się widok destylarni Lagavulin, jednej z moich ulubionych i pierwszych, jakie udało się nam zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz