sobota, 26 listopada 2011

Wirtualna wycieczka za wszelką cenę!

Dlaczego nie pożyczyłem czegoś choć odrobinę lepszego? Po prostu nie było na to czasu. W zawrotnym tempie naszej wyprawy (2 tys. kilometrów w trochę ponad dwa tygodnie) ze wszelkimi problemami trzeba było sobie radzić podobnie, tj. błyskawicznie. Uznałem, że niech się dzieje co chce, ale ja wirtualne wycieczki ze Szkocji do domu przywiozę. Nie zniechęci mnie ani brak zadowalającego mnie sprzętu, ani fakt, że podczas takiej wyprawy nie będę miał czasu na poszukiwanie dogodnego miejsca do wykonania panoramy sferycznej, oczekiwanie na zmianę warunków pogodowych czy lepsze oświetlenie.

wtorek, 22 listopada 2011

Plan - objechać Szkocję.

Plan był prosty - objechać Szkocję dookoła, odwiedzając przy tym kilka wysp i zahaczając, w miarę możliwości, o pewną liczbę słynnych na cały świat destylami whisky szkockiej. U nasady półwyspu Kintyre, w miejscowości o wdzięcznej nazwie Lochgilphead, zdjęliśmy z bagażnika rowery i odtąd dwóch z nas odbywało rowerowy Tour de Ecose, podczas gdy pozostałych dwóch robiło troszeczkę bardziej zakręconą i dłuższą trasę samochodem. Spotkać mieliśmy się w stolicy whisky szkockiej, Dufftown, załadować rowery z powrotem na dach samochodu i wspólnie wrócić do kraju po niecałych trzech tygodniach szkockiej przygody. Z pewnym politowaniem patrzyłem na kompaktową Minoltę Explorer, którą na potrzeby tej wyprawy pożyczyłem od pewnej znajomej mojej znajomej. Chciałem nią robić panoramy sferyczne. Boże drogi, myślałem, przecież fotografowanie tych krajobrazów, tych widoków rozpościerających się za szybą samochodu za pomocą prościutkiego kompaktu to czysta profanacja. Do panoram sferycznych i wirtualnych wycieczek potrzebny jest profesjonalny sprzęt, jakiś Canon co najmniej, komplet filtrów, kilka obiektywów, nie wspominając już o statywie. I milion kart pamięci. Chwilowo moja kompaktowa Minolta miała przynajmniej obiektyw zoom 18-70 mm, co odrobinę poprawiało mi humor, ale nie dość, by nie podnosić jej do oczu z dużą dozą pogardy i niewiary w to, że choć odrobina uroku krajobrazu da się zachować za pomocą narzędzia tak niedoskonałego. Wstyd się przyznać, ale ja - niegdyś zapalony fotoamator, patrzący na świat niemal jedynie z perspektywy celownika lustrzanki, człowiek spędzający pół życia we własnoręcznie przygotowanej i całkiem fachowo wyposażonej ciemni - nie miałem aparatu, który mógłbym zabrać ze sobą na tę wyprawęi robić nim panoramy sferyczne. Wyprawę mego życia - jak dotąd. Jak to się stało? Ano, najpierw były studia, na których trzeba było się utrzymać, więc na nic innego czasu nie starczało. Na dodatek, jak się mieszka w akademiku, trudno myśleć o ciemni fotograficznej. Potem pojawiła się rodzina. Praca, tzw. kariera. Na nic nigdy nie było czasu. A już na pewno na własne zainteresowania nie związane ze szkołą, rodziną czy pracą. Poza tym od czasów mojego ostatniego Zenita, kupionego jeszcze w szkole średniej, technika fotograficzna poszła tak do przodu, że już chyba nic poniżej Nikona D3 z kompletem profesjonalnych obiektywów i głowica panoramiczną by mnie nie zadowoliło. A że stać mnie na to nie było - zawsze były inne wydatki - moje hobby - panoramy sferyczne - odeszło w zapomnienie.

piątek, 18 listopada 2011

Panoramy sferyczne - zwykłym kompaktem...

Wyobraźmy sobie samochód: wyładowany po brzegi, z czterema osobami „na pokładzie"
i z dwoma rowerami na dachu. Mija rogatki Glasgow, kierując się w stronę jeziora Loch Lomond i dalej na północ Szkocji.

Te cztery osoby to faceci, więc nie dziwi cała seria wykrzykników zaczynających się od słów ogólnie uznanych za niecenzuralne. Pokłócili się? Samochód zaczyna szwankować? Pogoda się psuje? Nie. Właśnie wjeżdżają w szkockie Highlands, a te nieprzystojne wykrzykniki to oznaki skrajnego zachwytu nad rozpościerającymi się zewsząd widokami. Cóż, męskie towarzystwo...

Siedziałem za kierownicą, więc trochę zazdrościłem kolegom swobody wykręcania szyją na prawo i lewo. Ja musiałem skupić się na drodze. Nie przeszkadzał mi już ruch lewostronny - ostatecznie od Dover przejechałem już prawie tysiąc kilometrów - warto jednak patrzeć przed siebie, jeżeli chce się przejechać kolejne dwa tysiące po samej Szkocji. Dzięki temu to ja zwykle dostrzegałem nowe, zapierające dech w piersiach widoki — chłopcy zajęci byli oglądaniem tego, cośmy już minęli i zostawiliśmy z tyłu - więc to zwykle ja (o wsztydzie!) wykrzykiwałem owe nieprzyzwoitości na powitanie kolejnych szczytów wyłaniających się z za zakrętu, absolutnie bajkowych dolin czy zatok morskich wcinających się głęboko w ląd, z których stromo wyrastały łańcuchy górskie. Powie ktoś, że przecież najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii, Ben Nevis, znajdujący się właśnie w Szkocji, ma tylko 1343 metrów wysokości, więc czym tu się zachwycać. Ja zaś pozwolę sobie przypomnieć takiemu malkontentowi lekcję geografii z piątej klasy, kiedy pani mówiła o różnicy między wysokością względną a bezwzględną - i dodam, że szczyt Ben Nevis znajduje się ok. 7 km od brzegu morza, więc w tym wypadku jedna wartość niemal równa jest drugiej.